niedziela, 26 lipca 2009

Wspomnienia Legionisty VI

Wagram bitwa najbardziej krwawa z krwawych

Po przebyciu kampanii Bulone sur Mer do Austerlitz w 1805/2005r. myślałem, że już nic nie może mnie spotkać straszniejszego w dziejach wojny. Po rozgromieniu pruskiej armii w
1806r. gdzie praktycznie wojska pruskie uciekały i nie stawiały oporu. Trochę walczyli Rosjanie, ale bez przekonania, goniliśmy Rosjan, aż na mazury. Trzeba przyznać, że potrafili się wycofać i nie dać złapać w pułapkę, które Cesarz ustawił kilka razy, nie dali sobie rozbić głównych sił, uciekali jak stado wilków w dzień a w nocy gotowi byli zagryźć. Dopiero pod Lidzbarkiem Warmińskim w 1807r. (po prusku jakoś to inaczej nazywali) ostatni raz zakosztowałem prawdziwej walki. Od tego czasu nic tylko ćwiczenia musztry awantury w koszarach. Gdzieś zatraciła się solidarność żołnierzy w wojny, kiedy to jeden za drugiego w ogień by wskoczył, teraz w czasie pokoju donoszą na siebie. To już chyba koniec prawdziwego wojska jeszcze z Włoch. Z naszej kompaniji wielu zostawiło wojaczkę inni awansowali i to, co mieliśmy najcenniejszego pozostało tylko we wspomnieniach. Co prawda los rzucił naszą kompanię artyleryjską na bitwę pod Raszyn w Księstwie Warszawskim 1809/2009r. Ale pod Raszynem było praktycznie samo manewrowanie, nasz działon zanim oddał strzał kilkanaście razy zmieniał pozycję. Jakoś udało się wystrzelić całość amunicji z jaszczy, ale nawet nasze kule latały tam ospale.
Zupełnie inaczej było pod Wagram 1809/2009r. Przybyliśmy do głównych sił nocą o godz. 24, obóz jeszcze nie spał, lecz czuć było w powietrzu wielkie wydarzenia. Gwara wszystkich europejskich języków, sygnalizowała, że nie będzie lekko. Założyliśmy własny obóz we wskazanym miejscu, zapaliliśmy ognisko, ktoś wyciągnął gitarę, gdzieś zaczęli wojacy śpiewy. Ledwo się obejrzałem a przy naszym ognisku cała wiara obozowa łącznie z marszałkiem Cesarza, który raczył na naszym stole śpiewać naszej kompaniji do kolacji. Na drugi dzień marszałek już nam nie śpiewał tylko gonił nas na ćwiczeniach aż tchu brakowało. Ćwiczyliśmy formowanie kolumny marszowej w szóstkach i przejście batalionami do ataku. Nie powiem umiejętność potrzebna do walki, co wkrótce miało się okazać na bitwie. Po ćwiczeniach zjedliśmy obiad i planowany był wymarsz na bitwę. A tu niespodzianka jak zawiało jak lunęło w obozie zrobił się rozgardiasz namioty fruwały w powietrzu z nieba leciały gromy, był to widoczny sygnał, że wydarzy się coś niezwykłego. Po postawieniu dwóch naszych namiotów, czekaliśmy na rozkaz wymarszu. Jednak jeden dzień udało się nie walczyć. W niedzielę zaświeciło słońce i marszałek obudził nas na ćwiczenia. I znowu nam przypomniał, że przybyliśmy nie na śpiewy, ale życie oddać za Cesarza i naszą ojczyznę. O 14 nastąpił wymarsz, na zbiórce mówię do wojaków spokojnie żołnierze, medale zdobyć, życia nie oddać.
Moje przeczucia spełniły się bitwa wydawała się być artyleryjska. W nocy poszliśmy na baciarkę do wioski gdzie była karczma, bo nam zapasy wyschły. Tam o dziwo spotkaliśmy działon austriacki, który poznaliśmy jeszcze w trakcie walki z nimi w słonecznej Italii 1800r. Po paru głębszych powiedzieli nam, że mają 500 armat a my im nie powiedzieliśmy ile my mamy, bo Francuzi tak polerowali swoje armaty, że świeciły w słońcu i nie szło się ich doliczyć. Ze strzelaniem z tych armat było grzej, ale o tej historii, kiedy indziej. Na początek artyleria francuska miała ostrzelać pozycje wroga, ale ciężka artyleria francuska utknęła z grząskim po deszczu gruncie, jedynie nasz działon artylerii pieszej był zdolny do ataku. Wyszliśmy na front między dwie armie. Nasz ogień był na tyle skuteczny, że wysłali przeciw nam dwa pułki infanterii. Rozpoczęła się walka wręcz naszego małego działonu. Artylerzyści uratowali działo a łobuzy z Austrii dmuchnęli nam tylko przebijak do otwierania ładunku. Działo zamilkło, ale tylko na chwilę, sytuację uratowała markietanka, która oddała nam swoją szpilkę do włosów i w ten nieregulaminowy sposób prowadziliśmy ostrzał. Wielki szacunek dla markietanek.
Ledwo wycofali naszą artylerię, już infanteria miała robotę. Operowaliśmy pułkiem gdzie 40 wojaków było z Ukrainy 4 pp. Xięstwo Warszawskiego, nas było 8 i przyłączyło się do nas 4 Łotyszy z 4 pp. Xięstwa Warszawskiego. Przed nami były pułki francuski i włoski, dzięki temu manewrowaliśmy prawie całą bitwę. I na koniec pytam chłopaków a co to za oddział taki dziarski stoi po austriackiej stronie. Łotysze poznali, że to jest Legion Rosyjski z armii pruskiej. No elegancko, mówię do wojaków trzeba teraz wp….lić, tym Ruskim. Wszędzie ich pełno pod Austerlitz, Jeną, Lidzbarkiem i jeszcze pod Wagram, w całej Europie walczyliśmy z Ruskimi. Entuzjazm był ogólny. Sytuacja się tak ułożyła, że maszerujemy na ruskich oni na nas, oni salwą do nas, Łotyszy zmiotło wszystkich, Ukraińców częściowo a reszta gdzieś się zapodziała. Zostaliśmy batalionem Polaków przeciw pułkowi Ruskich zabijaków, przez chwilę wydawało się, że jest już po nas. Dla ratowania oddziału zrobiliśmy w pełnym marszu w prawo przez prawo marsz, następnie szybkim marszem przeszliśmy z centrum na ich lewe skrzydło. Ruski pułk stanął i patrzyli, co zrobimy spodziewali się naszej ucieczki i pewnie chcieli na naszych plecach przejechać kawałek. A my w lewo masz i zaszliśmy na tył ruskiego pułku. Nie umieli się odwrócić do nas frontem, oni robili zachodź w lewo i my też. Nawet miałem ochotę skoczyć im na plecy tacy byli bezradni, ale zdałem sobie sprawę z ich przewagi i że byłoby to nieroztropne. Rosjanie obrócili się i ruszyli na pozycje wyjściowe jak niedźwiedź, który wie, że jest silny, ale zajca nie złapał. Elegancko równym szeregiem, wróciliśmy do naszego pułku, który stał na pozycjach wyjściowych. Okazało się, że Łotysze są zdrowi, umarli Ukraińcy również, również cudownie ożyli. Był to koniec bitwy. Na zakończenie Gwardia Honoru ustawiła się z Cesarzem i odbierali przemarsz wojsk francuskich ocalałych po bitwie, cały czas wiwatowali francuzów. Wielką niespodzianką było dla nas, gdy maszerując zmordowani przed Cesarzem, słyszymy, Vivla Polone!!!!!!!!!!!!!!!! to wiarusy z Gwardii Honoru na cały głos wiwatowali nasze polskie wojsko. I był to jedyny wiwat dla innej narodowości jak Francuzi. Ten wiwat był cenniejszy od wszystkich medali, to było uznanie dla artylerii, ułanów i infanterii od najdzielniejszych z dzielnych.

Spisał kpt grh Marek Szczerski
Wagram 19.07.2009r

Brak komentarzy: